Jeżeli w ostatnich latach recykling i gospodarka o obiegu zamkniętym urosły w oczach branży odpadowej i ekologów do rangi bogów, to trudno byłoby wskazać jeden wspólny postulat, który zajmowałaby w tym ekologicznym panteonie wyższe miejsce niż wdrożenie Rozszerzonej Odpowiedzialności Producenta. Do tej pory chyba żadna reforma nie rozpaliła tak wielu nadziei, albo też – zależy, jak patrzeć – złudzeń. Nie trudno zauważyć, że każdą zapowiedź zmian z równym zainteresowaniem śledzą i „ci źli” i „ci dobrzy”, czyli kolejno: zalewający świat plastikiem, jak i samorządy i ich mieszkańcy – rzekomo bezsilni wobec wzbierającej fali nienadających się do przetworzenia tworzyw sztucznych – pisze w kwartalniku Polish Energy Brief Jakub Pawłowski.

Te biało-czarne porównania pasują tu idealnie. Dyskusje o ROP coraz bardziej przypominają bowiem baśniowe opowieści, których zamiast przy ognisku, snujemy  w różnych wariantach na konferencjach i debatach. Od miesięcy nawzajem czarujemy się historiami o magicznym rozwiązaniu, które uzdrowi trapiony wieloma bolączkami rynek odpadowy w Polsce. I jak każda dobra opowieść, bajka o ROP też jest trochę naciągana, a do tego zmienia się, zależnie kto ją opowiada.

Tylko jeden rodzaj projektów może wzbudzać tyle emocji i rozniecać tyle dyskusji. To projekty, o których dyplomaci powiedzieliby, że są owiane mgłą tajemnicy, a złośliwcy, że w ogóle nie istnieją, chyba że w naszej wyobraźni. I z taką właśnie sytuacją mamy dziś do czynienia. Paradoksalnie, przy całym kalejdoskopie ostatnich zmian w prawie odpadowym, gdy jedne przepisy nie zdążyły nawet okrzepnąć, a już zostały zmienione, jedna rzecz pozostaje stała. To znak zapytania, co dalej i kiedy zostanie przedstawiony projekt zmian ROP. Mimo upływu miesięcy wizja tej reformy wciąż sprowadza się do kilku haseł i żyje własnym życiem w głowach ekspertów, pozostając bardziej w sferze domysłów i spekulacji niż konkretnych propozycji. Chyba że za takowe należy uznać kilka slajdów na prezentacji ministerstwa, które wielu potraktowało jak mapę do Świętego Graala w świecie odpadów.

Niestety, nie zmieniły tego ostatnie miesiące najpierw naznaczone „rozpoznaniem rynku” przez nowe kierownictwo resortu klimatu, później pandemią i związanym z nią wyzwaniami dotyczącymi zabezpieczenia pracowników sektora komunalnego (co zasadniczo się udało), a ostatnio – wlekącą się tygodniami niepewnością związaną z rekonstrukcją rządu. W tym czasie lipcowy termin na uchwalenie przepisów dotyczących ROP upłynął jak z bicza strzelił. Szukając pozytywów w tej sytuacji, powiem tak: może to i dobrze, że musimy uzbroić się w cierpliwość. Zamiast już dziś rozdzierać szaty nad konkretnymi zapisami, wyszarpywać sobie pieniądze i kruszyć kopie o proponowane regulacje, mamy szansę odpowiedzieć sobie na bardziej zasadnicze pytania.

Mnie cisną się na usta dwa. Pierwsze: czego właściwie oczekujemy od ROP? Na to każdy ma inną odpowiedź. Samorządy – przytłoczone rosnącymi wymogami – w większości liczą po prostu, że do ich budżetów wpłyną dodatkowe pieniądze. Aktywiści i zwolennicy GOZ mają z kolei nadzieję, że po wprowadzeniu ROP tysiące ton tworzyw sztucznych jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nabierze wartości, dzięki czemu ich spalanie lub składowanie przestanie się opłacać. Producenci oczekują zaś, że dzięki planowanej reformie to oni przejmą stery i sami zorganizują sobie taki system, w którym będą płacić dokładnie tyle, ile wynika z dyrektyw i na określone w nich cele. Liczą też, że  zapewnią sobie dostęp do dobrej jakości surowca wtórnego z recyklingu, do którego wykorzystania będą wkrótce zmuszeni przez unijne regulacje.

Które życzenie się spełni? Nie wiem. Ale nie było to drugie pytanie, które chciałem postawić. To właściwe jest bardziej przewrotne: czy nie przeceniamy roli ROP i nie wpadliśmy w pułapkę myślenia marzeniowo-życzeniowego?     Wiara, że ROP rozwiąże wszystkie problemy z odpadami poprzez zwykłe zasypanie ich dodatkowymi pieniędzmi od producentów jest naiwna. Nie żeby ten zastrzyk funduszy był zbędny. Przeciwnie. Najwyższy czas przerwać patologie, na które przez lata przymykano oko i podnieść żenująco niskie opłaty za tonę wprowadzanych na rynek tworzyw (ok. kilka euro w Polsce) do poziomu wcale przecież nie tak odległych od nas cywilizacyjnie krajów jak Czechy (206 euro), Hiszpania (377 euro), Estonia (400) lub Austria (610 euro).

Zastanówmy się tylko, czy te wysokie opłaty faktycznie – jak wielu przekonuje – skutecznie skłoniły producentów w tamtych krajach, by przeprojektowali swoje opakowania pod kątem ułatwień dla recyklingu? Jak wiele firm przypartych do muru przez zaporowe opłaty postawiło na opakowania wielokrotnego użytku? I wreszcie: skoro systemy komunalne w całej zachodniej Europie były od lat tak świetnie dofinansowane dzięki ROP, to dlaczego wciąż bardziej opłacało się wywozić odpady, w tym nienadający się do przetworzenia plastik, do Chin i reszty Azji?

Te patologie nie powinny być wymówką, by wywieszać białą flagę i podważyć sens reformy. To raczej zawołanie bojowe, że sam ROP nie wystarczy, choć jest niezbędnym krokiem do poprawy sytuacji na rynku odpadowym i musimy zrobić go możliwie najszybciej, do tego pewnie i odważnie.

Nie zapominajmy tylko, że do mety wciąż jest nam daleko, a po reformie ROP – w obliczu rosnących ambicji UE i skali wyzwań środowiskowych, które coraz wyraźniej piętrzą się przed nami – nie będzie wcale czasu na odpoczynek.

Autor: Jakub Pawłowski dla Polish Energy Brief

Autor

Leave a comment

SKONTAKTUJ SIĘ Z NAMI

ul. Marszałkowska 84/92 lok. 115
00-514 Warszawa
[email protected]

© Instytut Jagielloński 2021
Wszystkie prawa zastrzeżone.

ZNAJDZIESZ NAS RÓWNIEŻ:

ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA

Lokal przy ul. Marszałkowskiej 84/92 jest wykorzystywany do celów kulturalnych prze Instytut Jagielloński dzięki wsparciu Miasta Stołecznego Warszawy - dzielnicy Śródmieście